środa, 26 września 2012

Halo? Słychać mnie?

Lada dzień kolejna sesja, a ja jeszcze nie spisałem co się działo na poprzedniej... Wstyd jak diabli. Jakaś mnie twórcza niemoc i nieochota dopadła bo notek innych też nie piszę, to znaczy piszę, ale zazwyczaj zaczyna się na ogólnym pomyśle a potem idzie jak po grudzie. Nie wiem czy to jesień czy inne okoliczności przyrody, ale mam nadzieję że szybko minie bo już zaczyna mnie to męczyć. Zamiast robić coś ciekawego oglądam głupie seriale albo gram w jeszcze głupsze gry (o tym będzie osobna notka, kiedyś, na pewno). Może tą notką przerwę passę marazmu.

Wracając do sesji. Takich problemów technicznych nie mieliśmy jeszcze od kiedy gramy. A to mistrz gry zepsuł mikrofon, to znów Brutal zepsuł skype'a i za Chiny Ludowe nie mógł się połączyć. U mnie też była mała apokalipsa, początkowo w ogóle nie mogłem się połączyć z internetem, później myszka stwierdziła że coś ją strzyka w kółku więc nie będzie współpracować. Na koniec system stwierdził że nie mam czegoś takiego jak mikrofon, mimo że mam dwa i rozmawiał ze mną nie będzie. Po prostu sądny dzień. Zanim zaczęliśmy grać, i to bez Brutala, mieliśmy ponad 40 minut spóźnienia. Co przy zakładanych dwóch godzinach sesji to wcale nie w kij dmuchał. W końcu udało się zacząć. Nie jestem pewien w jakiej kolejności, ale na sesję stawili się MG, Finor, Kahleen, Keffar, Koukhash i Nuadu, czyli po raz kolejny mieliśmy komplet graczy! Tak trzymać panowie!

A było to tak :)
Udało nam się w końcu zwinąć obóz, przy czym jak zebraliśmy wszystko na kupę, okazało się że samego mięsa mamy ponad 300kg. Na pięciu chłopa, MG jak zwykle nie chciał pomóc w noszeniu, całkiem sporo towaru. Zwłaszcza że mieliśmy jeszcze swoje graty i do przejścia kilkanaście kilometrów po bezdrożach. Skleciliśmy jakieś pseudo sanie i ciągnąc na zmianę ruszyliśmy na północ. Dobrze że to nie ja prowadziłęm bo chłopaki chcieli odwiedzić Dahoma, ale jakoś tak wyszło że napatoczyliśmy się na jakieś inne zabudowania. Powitała nas czerstwa babina która przedstawiła się jako Falera. Gospodyni na delikatne sugestie Koukasha o burczeniu w trzewiach wyciągnęła michę kaszy z brukwią i kwaśnego mleka czym napchaliśmy się jak trzeba. W zamian zostawiliśmy jednego z upolowanych zajęcy.

Uwaga na marginesie. Tak sobie przy okazji pomyślałem, że przydałby nam się kucharz jakiś. Póki nasze wyprawy mają po kilka dni to nie powinno być problemów, ale na dłuższą metę nie możemy się ciągle żywić samym mięsiwem. Bez warzyw i owoców to jeszcze nas jakaś słabość może dopaść, a i nie zawsze możemy mieć takie szczęście jak ostatnio i nałapać aż nadto zwierza.

Od babiny dowiedzieliśmy się jeszcze że te łuski co je znaleźliśmy w jarze, to są łuski zwierza zwanego Wężowijcą, ale co to za zwierz, czy niebiezpieczny czy też nie, tego już Falera nie wiedziała. Dała nam jeszcze jakichś ziółek do zupy i cynk o profesjonalnym zielarzu Japfenie żyjącym gdzieś na obrzeżach Trzewii. Po czym ruszamy w dalszą drogę, do Trzewii docieramy wczesnym wieczorem i od razu lądujemy "U Maryny". W karczmie oprócz lokalnych gości przebywa kilku wojaków pod bronią. Próbowałem pociągnąć ich za język, ale pewnie z powodu zmęczenia rozmowa jakoś się nie klei. Okazuje się tylko, że do wsi przypłyneli jacyś kupcy ze zbrojną obstawą pod wodzą niejakiego Talta. Reszta drużyny też jest konwersacyjnie niewydolna, więc poszliśmy po prostu spać. Koukash został naszym drużynowym skarbnikiem i ucziciwie przespał całą noc na naszej kasie. Rankiem po szybkim załatwieniu interesów z Maryną udajemy się na targ.

Tu kolejna dygresja. Całkiem sporo grosiwa zarobiliśmy na tym polowaniu, i od razu jako hyper-realiście nasunęła się myśl czy mieliśmy takiego fuksa, czy przesadziliśmy z MG w wycenie mięsa? Czyżby temat na kolejną notkę? :)

Później już właściwie były same zakupy, nie będę się zagłębiał w relację kto, co i za ile kupił. Wspomnę tylko że poznaliśmy Cadenda "Białe oko", miejscowego fachowca od robienia fajnych rzeczy ze skóry, w sumie nie udało nam się ustalić czy to bardziej rymarz czy kaletnik. Tak nas sprytnie omotał i zagadał że daliśmy mu część skór na kredyt, mam tylko nadzieje że zdaje sobie sprawę że go znajdziemy w razie czego.

W tym miejscu moja relacja się urywa, gdyż opuściłem na chwilkę szacowne grono celem wyrównania poziomu płynów w organizmie, a gdy wróciłem było już po sesji.

Tak szczerze mówiąc to mam mocny niedosyt i coraz bardziej przeszkadza mi że rano trzeba iść do pracy i głowa sama po 23'ej zaczyna opadać. Niestety to już nie te czasy gdzie można było zarywać nocki na granie, cóż starość nie radość. Następna sesja już jutro, jakoś wytrzymam. A jak będę "na głodzie" to może zacznę pracować nad swoimi projektami?

1 komentarz:

  1. No w takim składzie to w ogóle po raz pierwszy się spotkaliśmy :). Nie było nas jeszcze nigdy tak wielu.

    Swoje projekty warto mieć.

    OdpowiedzUsuń