czwartek, 6 grudnia 2012

To ja go tnę...

Wpis ten jest częściowo odpowiedzią na wpis Tsara na Obydianie a częściowo moimi przemyśleniami na ten temat.

Walka trwała od kilku minut, zasadzka udała się znakomicie, zwalone w poprzek drogi drzewa skutecznie zablokowały wszelki ruch karawany. Krzyki rannych i jeszcze walczących słychać było z wszystkich stron. Nagle, kompletnie wszystkich zaskakując, zza drzewa wyskoczył wielki zwierzoczłek z głową byka i kopytami zamiast stóp. Jego umięśnione ludzkie ciało okryte było oksydowaną na czarno kolczugą, w jednym ręku dzierżył wielki topór a w drugiej tarczę z wymalowanym symbolem Złamanego Rogu - klanu napadającego od kilku miesięcy na podróżnych w tej okolicy. Wyrywając kopytami darń rzucił się z krzykiem w stronę najbliższego ochroniarza i w kilka sekund znalazł się w odległości umożliwiającej atak. Pierwsze uderzenie wykonane zza głowy na szczęście chybiło celu, ale potwór szybko odzyskał równowagę i niemalże tanecznym ruchem odsunął się na bezpieczną odległość. 

- Co robisz? - pyta MG.
- To ja go tnę. - odpowiada gracz. 
- Opadł mi nawet cholesterol... - westchnął MG. 

Brzmi znajomo? Niestety zdarza się to i doświadczonym graczom, dlaczego? Nie wiem. Co więcej temat już był do tego stopnia wałkowany na różnych forach, blogach i stronach tematycznych, że aż sam sprawdziłem czy na moim młodym blogu już tego tematu nie poruszałem. Zapytacie i cóż z tego? Ano nic, powiem więcej, i bardzo dobrze żeby jest tak wałkowany. Moim skromnym zdaniem RPG to trochę jak seks grupowy, fajnie się dogadać wcześniej co kto lubi, tak żeby wszystkim się później podobało i nikt nie czuł się pominięty. Nie może być tak jak w powyższym opisie, Mistrz Gry po czymś albo się zniechęci, albo zniechęcą się naciskani na kwieciste opisy gracze. Dobrze by było gdyby każda ekipa na początku wspólnej kampanii ustaliła takie sprawy, tak jak ustala się że gramy w określone dni tygodnia i stosujemy takie a nie inne zasady mechaniki. 

To co zaproponował Sławek, to nawet według mnie wyższy poziom zaawansowania gracza, nie mylić z postacią którą odgrywa. Jedno to odgrywanie postaci, pełne wykorzystanie wszelkich jej cech, zdolności, specjalnych umiejętności i także, co chyba nawet ważniejsze, tego kim postać jest i dlaczego się tak zachowa w danych okolicznościach. A drugie to połączenie tego z resztą drużyny oraz wszystkimi zausznikami. Nie jest to proste, może, choć nie musi,  znacznie wydłużyć starcie, ale wydaje mi się że warto. Efekt może być więcej niż ciekawy. Wydaje mi się że przedstawienie sytuacji za pomocą planszy i figurek bynajmniej nie przeszkadza a niektórym nawet może pomóc w ogarnięciu sytuacji na polu walki. Tak czy inaczej popieram w stu procentach i postaram się od dzisiejszej sesji stosować taką rozwiniętą metodę opisu.

Druga rzecz którą poruszył Sławek, to ta nieszczęsna "runda" w AD&D trwająca całe sześćdziesiąt sekund. Ja jakoś nigdy nie miałem z tym problemu, po prostu przyjąłem że walka to seria ciosów, zastaw, uników a finalny rzut kością to nie jest jedno konkretne uderzenie tylko ogólne "podsumowanie" tej minionej minuty. Coś w stylu bardzo umownej średniej pomiędzy umiejętnościami ataku i obrony. Traktowanie rzutu jako określania rezultatu każdego machnięcia mieczem nie ma sensu. Oczywiście że w ciągu minuty można na upartego dźgnąć nożem jakieś 120 razy, ale czy to w realnej walce miało by jakiś sens? Zauważcie, że ilość "kości życia" w AD&D i pochodnych, odpowiada również za wyczerpanie walką, a nie tylko za używanie później w cRPG było określone jako "hit points". To że w danej rundzie "zadałeś 6 punktów" nie musi oznaczać przebicia przeciwnika na wylot. Może równie dobrze oznaczać taką przewagę, że przeciwnik się zmęczył unikając ciosów, a może się potknął, skręcił kostkę, a może rzeczywiście zadałeś mu poważną ranę w brzuch i następnej takiej rundy już może nie wytrzymać? Nie wiem czy ktoś z Was walczył kiedyś mieczem, ja gdy byłem te 30 kg młodszy i byłem w dużo lepszej kondycji miałem tą przyjemność. Wiem doskonale że po kilku minutach (rundach!) takiej pozorowanej walki człowiek był kompletnie wykończony, mimo że tak na prawdę nie dostał żadnej rany!!! Pewnie gdyby to była prawdziwa walka od której zależy moje życie dałbym z siebie więcej, ale nie znaczy to że byłbym mniej zmęczony.
W grze wszystko sprowadza się tak na prawdę do tego samego o czym mówiliśmy wcześniej, do opisu jak ta walka wygląda. Można w kilkanaście sekund naprawdę fajnie opisać całą minutę potyczki, i to opowiadając co robią OBIE strony, a dobry MG jeszcze się z tego ucieszy. Można nawet zrobić eksperyment i opowiadać co się stało już PO rzucie kością, czyli znając rezultat całego starcia.

To samo dotyczy strzelania, i to z dowolnej broni. Wprawdzie o strzelaniu z łuku dużo więcej ode mnie może powiedzieć nasz MG, ale wydaje mi się że nie każdy jest Legolasem na turbodoładowaniu. Oddanie CELNEGO strzału w ruchomy cel na większą odległość zajmuje trochę więcej czasu niż wyjęcie strzały z kołczana. Zakładając więc, że nie szyjemy seriami mniej więcej w kierunku nacierającej chordy orków, może to zająć nawet i 30 sekund? Myślę że może, co daje nam uśrednione dwa strzały na rundę... 

Jedyne co tak naprawdę nie pasuje do tego całego systemu to reguły poruszania się. Wprawdzie są już osobnicy którzy potrafią przebiec w dziesięć sekund i sto metrów, ale nie są obwieszeni żelastwem i po takim biegu przez dłuższą chwilę nadają się tylko do wiszenia na rampie kończącej tor. Pomijając takie ekstrema nadal możemy śmiało założyć, że normalny nie związany walką (!) człowiek w minutę może przejść więcej niż kilka metrów. Skąd się to wzięło autorom systemu, niestety pozostaje dla mnie niepojęte. Zastanawiałem się kilka razy co można z tym zrobić, i wyjścia są dwa - albo poważnie skraca się turę burząc moim zdaniem spójność systemu walki, albo wydłuża możliwe do przejścia odległości. Ja preferuję to drugie wyjście. 

Wpis robi się przydługi, ale chciałem jeszcze poruszyć ostatnią kwestię - Inicjatywę. Bardzo podoba mi się pomysł odwróconej deklaracji. Tj. pierwsi deklarują działania najwolniejsi, a wykonuje się je później od najszybszych. Co więcej, bardzo poważnie zastanowiłbym się nad możliwością jakiekolwiek zmiany we wcześniej zdeklarowanych czynnościach. Dlaczego? Dwa przykłady:
1. Zadeklarowałeś że strzelasz do orka którego ktoś wcześniej zabił? Trudno, celowałeś przez ostatnie kilkanaście sekund właśnie do tego. Nie zdążysz wycelować w innego, najwyżej trup dostanie drugą strzałę.
2. Razem z towarzyszem okładaliście razem z jednego orka a szybszy kolega go dobił, trudno, on już wcześniej policzył bonus za Twoją pomoc, nie możesz atakować innego.
Może to i brutalne, ale powinno w naturalny sposób wyrobić nawyk przemyślanych w kontekście całej drużyny deklaracji.

Myślę że na dziś wystarczy zrzędzenia, pozdrawiam  i czekam na komentarze. 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Miejska dżungla

Jak zapewne wiecie ostatnimi czasy przeżywam okres fascynacji wszelkiego rodzaju sanboxami.  Choć przyznam że słyszałem o jednej czy dwóch toczących się w kosmosie, to większość tego typu gier toczy się w scenerii fantasy. Nigdy za to nawet nie słyszałem o miejskim (!) sandboxie cyberpunkowym...

Wyobraźcie sobie, że miasto przyszłości to dżungla, wielka, niezbadana, dzika dżungla... Cóż z tego że w każdej chwili możecie pobrać do waszych komórek/laptopów/wszczepów pamięci idealnie odwzorowującą rzeczywisty układ ulic mapę z google maps skoro tak naprawdę nie ma na tych mapach najistotniejszych informacji. Powiecie że są notki o bankomatach, lecznicach, kafeteriach i promocjach, owszem są. Tylko dla Was jako dzieci ulicy są kompletnie nieprzydatne. Dlaczego? Dlatego że ochrona nigdy nie wpuści takich jak Wy do galerii, a nawet jeśli to z waszymi zarobkami możecie sobie co najwyżej polizać szybkę. 

Istotne informacje istnieją tylko w pamięci ludzi którzy żyją na tych ulicach. To gdzie jest czarnorynkowy market, jaki gang akurat opanował ten kwartał ulic czy informacja gdzie można znaleźć nielegalne części do nieautoryzowanych cyborgizacji. To są cenne informacje i to często na wagę złota, bo mogą uratować czyjeś życie. A tak cennych informacji w google'ach nie znajdziecie.

Co powiecie na takiego sandboxa? Gama możliwości jest praktycznie nieskończona. Własnego samochodu nie macie, a w tej okolicy taksówki się nie zatrzymują. Sama podróż do sąsiedniej dzielnicy gdzie ponoć mieszka stary fixer posiadający części do respiratora matki może stanowić wstęp do mini kampanii. Po drodze można spotkać całą bandę najdziwniejszych stworzeń, przyjaznych jak i wrogich, skarby, lochy czy dziwne świątynie. Wszystko co tylko przyjdzie Wam do głowy można znaleźć w mieście. Cóż z tego że lochem może być podmiejski kompleks R&D jakiejś firmy, a świątynia kolejnym ortodoksyjnym odłamem Kościoła Cyber Jezusa. Zapytacie o potwory? A mało tego w mieście? Zmutowane aligatory w kanałach czy zdziczałe hordy psów to najbardziej sztampowe przykłady. Może chcecie smoka? Bo słyszałem, że gdzieś w okolicy krąży oszalała sztuczna inteligencja w cyber ciele tyranozaura. A może coś się wydostało z prywatnego zoo jakiegoś bogatego świra?

Pewnym założeniem mogło by być żeby gracze, przynajmniej na początku, nie posiadali zbyt wielkich zasobów, ale też ciekawym pomysłem może być rzucenie super bogatego Corpo-Garnitura w takie środowisko gdzie super wypaśny telefon nie działa a jego platynowa karta może służyć tylko jako urządzenie do dzielenia kokainy*. Miasto też nie powinno przypominać centrum Warszawy, a raczej przemysłowe przedmieścia, ale to też tylko kwestia kilku dobrych pomysłów a nie sztywnych ograniczeń. Nawet szklane centrum miast może mieć swoją ukrytą "podszewkę", czego świetnym przykładem może być gra "Mirrors Edge" opowiadająca o kurierach żyjących na dachach budynków korporacji. Pamiętajcie, miasto to dżungla...

Miała być krótka notka o głupim pomyśle, ale w trakcie jej pisania sam się nakręciłem i przyszło mi do głowy tysiące pomysłów. Może coś z tego sklecę?

*) Ktoś kojarzy "The Night Before" z Keanu Reevs'em? :)