Jednolitą, nieruchomą biel zaśnieżonego krajobrazu zakłócił delikatny ruch osypującego się śniegu. Spod powały spalonej i zawalonej chaty, wygrzebywało się jakieś małe stworzenie. Stworzenie po chwili okazało się malutką, dziecięcą dłonią, za którą podążała reszta ręki i w końcu dziecko w lichej, zjedzonej przez mole kapocie z foczego futra. Chłopiec po wystawieniu głowy spod śniegu rozejrzał się ostrożnie po okolicy, po czym wygrzebał się do reszty i biegiem ruszył w kierunku centrum osady.
Chłopiec poruszał się szybko i pewnie, przeskakując od rogu do rogu. Sprawnie przemieszczając się między chatami kierował się w stronę portu. Po kilku chwilach był już na tyłach magazynu rybnego Bezwara, rozejrzał się na boki i wszedł do środka przez dziurę pod obluzowaną deską. W środku czekało już paru podrostków w podobnym wieku którzy na dźwięk przesuwanej deski od razu obrócili się w jej stronę.
- No jesteś w końcu - odezwał się jeden z chłopców - martwiliśmy się o ciebie, gdzie byłeś tyle czasu?
- Musiałem się ukrywać przed potworami - odrzekł nowy otrzepując kapotę ze śniegu.
- Jakimi potworami?
- No tymi co się ostatnio po mieście kręcą, wiecie wyglądają jak zwierzęta a udają ludzi.
- Widziałem ich w okolicy promu - potwierdził mały rudzielec - dziwnie wyglądają, jeden jak kot drugi jak sowa a trzeci to chyba królik.
- Koty to chyba nawet dwa były!
- Nooo a widziałem, ten królik to z wielkim toporzyskiem chodzi.
- Lepiej opowiadaj co z tymi potworami, gonili cię?
- Gorzej, przyszli do mnie do domu, byli cali zakrwawieni i mówili że mają szczęśliwy haczyk babci, ale chcą za niego złoto.
- Przeca wy biedaki, zwłaszcza od kiedy twoja babcia zaginęła, skąd złoto?
- No właśnie, mama mówiła że nie ma, to królik wyjął odrąbaną głowę innego potwora, chyba psa, i zaczął coś krzyczeć, a sowa to chciała mnie nakarmić jakimiś oczami, to było straszne... Myślałem że też nas zjedzą jak im nie zapłacimy. Udało mi się wymknąć i schować w spalonej chacie Olsena.
- Ja to chyba słyszałem jak rano burmistrzowi grozili, że go pobiją jak nie da im za coś pieniędzy.
- Co za potwory, że też bogowie pozwalają takim po ziemi chodzić...
A było to tak.
Muszę wspomnieć, że pożegnaliśmy (możliwe, że tylko tymczasowo) Smoczego Maga, a na jego miejsce pojawiła się Assasinka Tabaxi - Daria. Jak to Jacek stwierdził, ma dość ciągłej utraty przytomności, chyba myśli że kot będzie mniejszy łomot dostawał...
Drużyna na początek drugiego "sezonu", została poproszona o rozwiązanie zagadki zaginięcia lokalnej wędkarki Nabiry. Wiadomo było że coś ją napadło podczas łowienia na lodzie, a ślady które zostawił napastnik prowadziły do Rechoczącej Szczeliny. Łowcy którzy próbowali wytropić potwora przestraszyli się upiornych dźwięków dobywających się z dziury i wrócili do Wschodniej Przystani z pustymi rękami.
Niechętnie (bo nie było nagrody) ekipa wyruszyła w drogę prowadzona przez jednego z łowców. Ów nie żeby był chętny, ale Hopper "namówił" go do współpracy wymachując toporem. Podróż zaczęła się spokojnie, ale temperatura zaczęła gwałtownie spadać osiągając w którymś momencie -90 C (najgorszy możliwy rzut na pogodę) i zerwała się straszna wichura. #NoteToMyself trzeba dopracować wpływ pogody na podróżowanie, przy takiej temperaturze nikt normalny (hehe) nie wyściubia nosa z domu, a co dopiero podróżować po świecie i spać pod namiotem. Gdy drużyna postanowiła w końcu przeczekać wichurę w kotlince napatoczył się olbrzymi, dziwnie wyglądający Goliat, cały w tatuażach. Jako że był dość przyjazny, zapytał czy może im jakoś pomóc i poszedł w swoją stronę. Mniej ciekawie zrobiło się rano, gdy podczas zwijania obozu napatoczył się głodny lodowy troll i mówiąc szczerze, gdyby nie Quinn i jej duchy leczące sytuacja nie wyglądała by dobrze. Troll nie dość że był dość mocny to roztaczał wokół siebie aurę mrozu, która masakrowała drużynę. Na szczęście w końcu potwór został pokonany i drużyna ruszyła w dalszą drogę już bez dalszych niespodzianek docierając do Rechoczącej Szczeliny.
Ze szczeliny rzeczywiście rozlegały się dziwne chichoty, zupełnie jakby na dole ktoś prowadził stand-up dla większej publiczności. Zamiast szukać wejścia, no bo po co skoro można skakać, latać albo chodzić po ścianach, zeszli od razu do jaskini gdzie się rozdzielili. Hopper z Quinn przeszukiwali czyjeś leże, a Najada z Darią zupełnie przypadkiem znalazły wejście (wyjście?) i czwórkę bardzo wychudzonych gnoli. W pierwszej chwili postanowili ich nie atakować, tylko zobaczyć co robią, gnole kręciły się wokół kamiennego ołtarza na którym była głowa kozicy, ale bały się jej tknąć.
W tym czasie Hopper znalazł ukradzioną wędkę wraz z magicznym haczykiem a gdy wychodzili z komnaty napotkali wodza gnoli, na żadne negocjacje nie było już czasu i rozpoczęło się starcie. Wódz oczywiście wołał o pomoc, ale gnole które nadbiegły nie włączyły się do walki, tylko obserwowali ją z bezpiecznej odległości (drużyna kompletnie nie zwróciła na to uwagi). Potyczka nie trwała długo, barbarzyńca kilkoma sprawnymi ruchami zakończył żywot wodza. Reszta gnoli nadal nie była skora do bitki, ale Hopperowi nie przeszkadzało to w rzuceniu się na nich i zrobieniu masakry. Oczywiście z wydatną pomocą reszty drużyny. W tym czasie Daria rozstrzelała z łuku pozostałe osobniki ze świątyni, które też nie szukały guza, ale...
Trochę moja wina, gnole powinny uciec wcześniej, ale miały słabe rzuty, a ja byłem już zmęczony i nie zareagowałem na czas, skończyło się na wybiciu całego stada.
Szybkie przeszukanie dalszej części jaskini ujawniło jeszcze zamkniętego w klatce berserkera posługującego się charadalynowym oszczepem. Uwolniony rzucił się na drużynę, niewiadomo co chciał osiągnąć, ale walka nie trwała długo.
Drużyna zakrwawiona od stóp do głów, bo na koniec postanowili jeszcze zebrać "trofea", poobcinali wszystkim gnolom ogony, wodzowi głowę, a Quinn (w sumie nie wiem po co) jeszcze wydłubała oczy. Wróciła bez przeszkód do Wschodniej Przystani. Na miejscu próbowali jeszcze wyciągnąć jakieś złoto od rodziny wędkarki (strasząc przy okazji dzieciaka głową i oczami), a następnie wyżebrali od Mówcy zapasy na miesiąc "za pomoc". (#NoteToMyself obić dupę blachą i nie dawać się naciągnąć na nagrodę przez marudzenie)